Przez wiele lat jeździłam konno, miałam swojego rumaka, prowadziłam rajdy konne i uczestniczyłam w szkoleniach. Dało mi to mnóstwo radości, dzięki jeździe konnej poznałam wielu ludzi związanych mniej lub bardziej ze światem jeździeckim.
Rozpoczynając swoją przygodę z jeździectwem w wieku 27 lat nie myślałam o tym co będzie jeśli… spadnę, połamię się, potłukę albo co gorsza uszkodzę się na tyle poważnie, że moja dalsza kariera zawodowa stanie pod znakiem zapytania.
Kto jeździł konno wie, że to sport piękny i kontuzyjny. Pierwszą „glebę” zaliczyłam po 4 godzinach na końskim grzbiecie, Wtedy nie stało się nic ale kolejne lata obfitowały w wybity palec (sprowadzanie konia z padoku, który się szarpnął), pękniętą kość śródstopia (nadepnięcie przez konia w podkowie), stłuczone kolano (szukanie zgubionego strzemienia w galopie), stłuczona wątroba (upadek w galopie), stłuczona miednica (upadek z konia, który bryknął przy wsiadaniu), rozbita głowa i nos (hamowanie w krzakach gdy koń poniósł w terenie), wyrwane ramię z barku (koń się szarpnął na wodzy w czasie jazdy), stłuczone kolano po raz drugi (ogrodzenie było bliżej niż myślałam), a na koniec wisienka na torcie – zerwane więzadła w stawie skokowym + odprysk okostnej + uszkodzenie chrząstki stawowej (trening skokowy w połączeniu z nieodpowiedzialnymi pracownikami stajni).
Kiedy się zreflektowałam, że ubezpieczenie by się przydało? A no, wtedy gdy mi w prywatnej przychodni ortopedycznej zaśpiewali między 12 000, a 20 000 zł za operację stawu skokowego. W ramach NFZ lekarze stwierdzili, że przecież nie muszę jeździć konno ani chodzić w butach na obcasie. A gdy się jednak uparłam to czas oczekiwania na operację to około 10 miesięcy.
Gdybym… no właśnie, gdybym miała ubezpieczenie chociażby wypadkowe, to w tej sytuacji mogłabym sobie pozwolić na operację w prywatnej klinice, a potem przedstawić rachunki na podstawie których otrzymałabym zwrot kosztów leczenia. Dodatkowo dostałabym pieniądze za pobyt w szpitalu.
Drugi raz pogdybałam nad ubezpieczeniem, gdy po operacji zlecono mi 1,5 miesiąca rehabilitacji. Zabiegi 3 razy w tygodniu. 18 zabiegów. Każdy płatny 100 zł, a to już po zniżce bo załatwiane było po znajomości. Na rehabilitację w takim zakresie jak potrzebowałam na NFZ – pół roku czekania.
Miałam ten komfort, że pracowałam wtedy zdalnie, więc siedziałam w domu z nogą w gipsie za kolano i robiłam swoje. Ale byłam zdana na pomoc innych bo i po zakupy ciężko pójść, mieszkanie sprzątnąć, czy choćby wykąpać się. Dopóki człowiek nie jest unieruchomiony, nie wie jak komfortową sytuacją jest być sprawnym. Dzięki możliwości pracy z domu nie utrafiłam możliwości zarobkowania mimo gipsu, nie straciłam więc pieniędzy. To było tym ważniejsze dla mnie bo prowadziłam własny biznes – jednoosobową działalność gospodarczą, więc jeśli nie pracuję, nie zarabiam.
Te wydarzenia sprzed lat skłoniły mnie do tego, by zmienić ścieżkę kariery i edukować w szczególności osoby pracujące zawodowo, że ubezpieczenia to świetna sprawa. Przekonałam się z jakimi kosztami wiąże się chorowanie czy bycie niesprawnym. Wyszłam z tego po około 3 miesiącach na szczęście. Nie jestem kaleką, ale co gdyby…
Nieszczęśliwy wypadek może Cię spotkać wszędzie, nie tylko na koniach. Jeśli jeździsz rowerem to jeden niefortunny upadek może zakończyć się poważnym złamaniem nogi wymagającym operacyjnego nastawienia. W najbliższych dniach skoncentruję się na osobach jeżdżących konno bo ten sport, ta forma rekreacji są mi najbliższe.
Pomyśl jednak nad poniższymi pytaniami:
Czy zabezpieczyłeś fundusze na wypadek finansowania operacji ortopedycznych w prywatnych klinikach?
Czy masz odłożone od kilkuset do kilku tysięcy złotych na zabiegi rehabilitacji?
Czy masz przygotowany fundusz bezpieczeństwa na okoliczność gdybyś nie mógł pracować?
Czy Twoi bliscy poradzą sobie ze spłatą Twoich zobowiązań kredytowych i innych, gdybyś zapadł w śpiączkę?
Oczywiście nie musisz mieć odłożonych pieniędzy ani ubezpieczenia. Zakup jednak dużo środków uspokajających bo NFZ może Cię wyleczy ortopedycznie, ale w międzyczasie doprowadzi do wyczerpania nerwowego 🙂